Ręczny młynek do kawy. Najbardziej pamiętam tę czerwoną gałkę na krótkim,
metalowym wysięgniczku. Dolna część młynka była drewniana, wysuwało się z niej
nieproporcjonalnie długą, ale wąską i dość niską szufladkę. U góry tuż pod wysięgniczkiem
było małe okienko, taka odchylana blaszka – tam wsypywało się kawę w ziarnkach.
Powierzchnie drewniane były lakierowane a sam młynek w trakcie pracy strzykał, strzelał,
luzował się i chrobotał.

Rzecz zwykła, powszednia, stały element dnia codziennego, niegdyś niezbędny i
niezastąpiony, powszechny jak woda w kranie, obecnie odstawiony w składziku na najwyższą
półkę, bądź wyrzucony już dawno temu, bo zamieniony na dwa doskonalsze elektryczne.
Dlaczego? Zadaję sobie to pytanie mając ogromne wątpliwości. Mając na wyciągnięcie ręki
„Internet rzeczy” robimy zakupy online, „na telefon” zamawiamy pizzę i złościmy się gdy jest
za zimna. Wstajemy rano, przy pomocy pilota odsłaniamy okna, nagrzewamy auto,
wypuszczamy psa, wciskamy guzik czegoś co nazywamy ekspresem do kawy i z kapsułki robi
nam się kawa. Wypijamy coś, co nazywamy kawą - w biegu, po to by szybciej dołączyć do
wyścigu szczurów, bo przecież ciągle nam się spieszy. Nasuwa się pytanie, czy to nadal
pospiech za „czymś” czy już ucieczka? Czy ten nieustający maraton ma nas zapędzić w
ramiona kultury masowej czy też może nasze wybory sprowadzają się do wszechobecnego
instytucjonalizmu. Lubimy się wyróżniać ale w kuchni większość z nas ma pojemnik na
odpady pod zlewozmywakiem a przecież sensowniej byłoby postawić go obok blatu
roboczego. Nawet w obcym mieście czujemy się swojsko wtedy gdy zobaczymy McDonald’a.
Mówimy, że cenimy w sobie indywidualizm ale tak ciężko jest nam pogodzić się z innym od
naszego zdaniem. Dlaczego więc odstawiliśmy do lamusa młynek, który wykonany z niemal
niezniszczalnych materiałów mógłby służyć jeszcze długie lata? Mówi się, że punkt widzenia
zależy od punktu siedzenia. Zdaje się, że i w tym przypadku banalne stwierdzenie ma wielką
moc. Żyjemy w czasach kultury obrazkowej, informacje które sobie przekazujemy są krótkie,
maksymalnie skondensowane jak ta kawa espresso, w której nie ma miejsca na dodatkową
łyżkę wody, jest tylko sama esencja smaku. Specjalnie dla tej kawy filiżanki są małe, tylko po
to, by mieściły to co najważniejsze. Czy naszą kulturę możemy nazwać espresso? To dobre
określenie dla doskonałej jakości ujętej w minimalnym czasie i stosunkowo niewielkiej
przestrzeni. Czy tacy właśnie jesteśmy?

Wróćmy do młynka. Mielenie w nim ziaren kawy nazwać można rytuałem. Powolne
wsypywanie ziaren przez mały otwór, ziarenka często uciekały i nie było to bardzo wygodne.
Porcja niewielka, jednorazowo maksymalnie na dwie kawy. Kawa nigdy nie była mielona na
zapas, zawsze świeża. Lata temu zrobienie kawy wymagało cierpliwości. Goście mogli czekać
a gospodyni przy nich mieliła w młynku kawę, jej zapach zaczynał roznosić się już od
pierwszych ruchów korbką. Charakterystyczne trzaskanie ziaren kawy i bulgocząca woda w
czajniku, który nie zawsze posiadał gwizdek, do tego klasyczne szklanki w aluminiowych
koszyczkach. W małej szufladce zmielonej kawy było niewiele, starczało na dwie szklanki ale
ta kawa nie miała sobie równych. Najlepsze markowe kawy rozpuszczalne nie maja takiej
pianki jak miała ta zwyczajna czarna sypana, nikt jeszcze wtedy nie wiedział, że można ją
nazwać „po turecku” ale za to wszyscy wiedzieli czym jest „dolewka”.
Młynek do kawy.. wyrzucony z pamięci za to, że był powolny, nie nadążał za duchem
czasu, nie mieścił się w normach technologicznych? Czy też za bardzo przypominał czasy o
których chcemy zapomnieć? Trudno określić. O moim pokoleniu mówi się krótko, że jest to
pokolenie JPII. Urodziliśmy się w czasach gdzie to nie my ale nasi rodzice mieli problemy. Z
pracą, z pieniędzmi, z dostępem do różnych produktów. My byliśmy wtedy małymi dziećmi i
zupełnie o tym nie pamiętamy, odbieramy tamte czasy zupełnie inaczej. Dla nas był to
wspaniały czas zabawy, częstego przebywania z rodziną, wspólnego oglądania kultowego
serialu, bo na drugim (zresztą jedynym alternatywnym kanale) od rana do wieczora
transmitowane były obrady sejmu. Pociągi jeździły wolniej, nie było kuchenek mikrofalowych
i ekspresów ciśnieniowych z wbudowanym młynkiem a na kuchni węglowej leniwie migotał
rosół. Na rozchwianym krześle kuchennym, wielokrotnie malowanym brązowa farbą olejną,
przy dużym dębowym stole przykrytym wytartą ceratą, siedziała dziewczynka. Na kolanach
trzymała młynek do kawy i niezgrabnie kręciła w jedną stronę czerwoną gałkę. Bez
pośpiechu.
Czy tego właśnie chcieliśmy? Wydawało się nam, że pokonujemy barierę czasu,
tworzymy coś wielkiego dla świata. Robimy duży krok ale jakże on małym jest dla ludzkości!
Rozwój technologiczny niczym reakcja łańcuchowa rozrasta się we wszystkich możliwych
kierunkach. Wszystko dookoła nas dzieję się automatycznie, robimy kilka rzeczy na raz.
Nasze mózgi są bombardowane miliardem wiadomości za pomocą percepcji wzrokowej,
słuchowej czy podprogowej. Podświadomie wybieramy to czego chcemy ale nie zawsze to co
jest dla nas lepsze. Mamy własne zdanie ale zamykamy się ze swoimi decyzjami i
prywatnością w domowych azylach. Żyjąc w globalnym, ekspresowym świecie szukamy
doskonałych rozwiązań. Czasami nachodzi nas ochota by trochę zwolnić. Przychodzi taki czas,
kiedy stwierdzamy, że płyn z ekspresu na kapsułki nie przypomina kawy a ta zaparzana z
gotowej mielonej mieszanki smakuje nijak. Kawę ziarnistą znajdziemy w każdym większym
sklepie, problem w tym, że mielenie kawy w szybkoobrotowym młynku elektrycznym jest
zbrodnią, bo podczas tego procesu wytwarza się zbyt wysoka temperatura, która powoduje
ulatnianie się aromatów. Najlepszym rozwiązaniem byłby babciny młynek na korbkę. Ale cóż
to, tamten stary wyrzuciliśmy kilka lat temu przy okazji remontu a o nowy niestety ciężko. Te
oferow
ane na rynku są kiepskiej jakości i jakoś nie możemy się do nich przekonać. Wszystkie
wyglądają mizernie i nietrwale. Gdzie się podziały dawne niezawodne młynki? Niepocieszeni,
gdyż nie udało się nam „upolować” wymarz
onego młynka zaczynamy węszyć w Internecie,
wtem dostajemy maila od kuzynki, która właśnie spędza urlop z rodziną w Puerto Rico, w
którego treści jest tylko krótkie rozbawione zdanie „Zobacz Aniu co znalazłam w sklepie z
pamiątkami w PR!!” A na zdjęciu widzimy rząd ręcznych młynków do kawy, które wyglądają
niezwykle solidnie. Na kolejnym zdjęciu napis „Wyprodukowano w Polsce”..
Przepis:
2 duże jogurty greckie lub inne gęste min 10%
Płaska łyżeczka soli
Dodatki: szczypior i rzodkiewka (takie zrobiłam), koper suszony, pietruszka, czosnek itd.

Wszystko wymieszać i przełożyć na ściereczkę, gazę lub czystą tetrową pieluchę. Odwiesić nad miską do ociekania na 12h. Zjeść ze smakiem.

Jest kremowy i smakuje jak almette🧀🍞


Święta już blisko i z pewnością każdy zastanawia się nad potrawami jakie zrobi. Te małe słodkie bułeczki są odrobinę pracochłonne ale z pewnością warto poświęcić chwilę na zrobienie takich bardzo smacznych ozdób. Będą jak znalazł do koszyczka czy jako ozdoba wielkanocnego stołu a także zdrowszą alternatywą dla cukrowych malowanych figurek.
2,5 dag świeżych drożdży
1/2 szkl letniej wody
1/2 szkl mleka
1 jajo
1/4 szkl cukru
1/2 łyżeczki soli
1/4 szkl oliwy
4 szkl mąki

Łączymy mleko z wodą. Do osobnej szklanki wlewamy 2 łyżki mieszanki mleka i wody + drożdże- odstawić na kilka minut. Do miski wbić jajo i dodać pozostałe składniki, dodać mąkę. Ciasto wyrobić aż będzie elastyczne. Zostawić do wyrośnięcia. Wyrośnięte ciasto ponownie wyrabiamy i formujemy jak chcemy- zajączki, kurczaczki itp. Przed włożeniem do piekarnika smarujemy roztrzepanym jajem i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 175 stopni. Piec do uzyskania złotego koloru.
Na ostatnim zdjęciu piesek w wykonaniu mojego synka :) Smacznego!
